Komentarze: 1
doszlam do wniosku ze lubie sluchac... bardziej niz mowic... nie to ze jestem zamknieta ale wystarczy mi ze np cos tu napisze (czyli zazwyczaj to czego nie mam komu powiedziec bo go slucham a nie mowie) ale nie wystarcza mi ze przeczytam... chociazby impreza: wszyscy (pomijajac tanczacych i pijacych) siedza w dwojkach lub w grupkach i rozmawiaja... mi wystarczy ze siedze z boku i slucham... sluchanie wiecej mi daje... poza tym jest bezpieczniejsze... sluchajac nie mozesz sie z niczym wygadac i nie masz rpoblemu czy ktos nie powie dalej tego czego nie powinien... czy to oznaka tchorzostwa? nie sadze... raczej malego (mimo wielkich staran) zaufania do rasy ludzkiej... im wiecej slucham tym wiecej powaznych mysli przychodzi mi do glowy... jak mowie skupiam sie na temacie a nie kraze myslami, juz nie rozwazam tego o czym mowie, mowie z ustalonej wczesniej pozycji wzgledem tematu... tylko sluchajac moge ja zmieniac do woli..
nie znaczy to ze jestem malomowna czy zamknieta w sobie! wrecz przeciwnie! mowie bardzo duzo jesli tylko znajdzie sie ktos podobny do mnie kto tego potrzebuje...ale takich ludzi chyba jednak jest niewiele i zazwyczaj gadam o jakis pierdolach dla nikogo tak na prawde nie waznych (typowe nastoletnie chichoczace blondynki ktorych glownymi tematami sa ciuchy kosmetyki i faceci uwazam za nikogo - przepraszam!)... troche to przykre ale prawdziwe...