a ja nie wiem czy chce...
jestem dziewczyna... dziewczynka... mala grzeczna dziewczyna... (ewentualnie nie wnikajmy w ta grzeczna...) i dobrze mi z tym... a czlowiek z ktorym jestem potrzebuje kobiety... i co...? i smutno...
moze i moglabym sie zmienic... nie wiem czy bym umiala ale zalozmy ze to przeskocze... moze jakos... inna bajka jest czy chce... i mialabym sie wyrzec tego o co walczylam przez ostatnie 3 lata...? ta cala gowniana unisexualnosc... rownouprawnienie... tak po prostu...? bo komus sie tak podoba... zrezygnowac z tego czym sie zylo ladny kawalek czasu...? porzucic to dla czego sie budzilo every morning...? unicestwic wszelkie mocno juz zakorzenione przekonania...? wyniszczyc przyzwyczajenia...? nabrac nowych... kontrastowo innych... odmiennych... sprzecznych z dotychczasowymi...
tak - kocham...
tak - jestem zdolna do poswiecen...
tak - moge sie zmienic...
ale czy az tak...? warto...? zebym chociaz miala pewnosc ze sie uda... a jak juz sie uda to bedzie idealnie... a tej pewnosci brakuje i z nikad nie zamierza nadejsc...
moj wolny wybor... moja decyzja... decyzja ktora jesli bedzie negatywna moze sie okazac ostateczna... a tak bym nie chciala...
GDZIE MOJ BUNT...?!?! gdzie stwierdzenia ze jestem dzieckiem... ze nie chce dorastac... ze odciagne to najdluzej jak sie uda... i co...? rzuc wszystko w cholere bo pojawil sie mezczyzna...? boshe...
boje sie... boje sie ze nawet jesli sprobuje to sie nie uda... a moze nawet... i uda sie i nic to nie zmieni... tak strasznie sie boje...